Rytm i dźwięk to skuteczne środki ochrony jednostki przed chaotycznym walcem codzienności. Ukrycie w znajomej i jednocześnie trudno rozpoznawalnej przestrzeni równoległej nie wynika jednak z potrzeby ucieczki przed światem czy pielęgnowania ego. Muzyka ukazująca się nakładem wytwórni Recognition niejednokrotnie spełniała rolę swoistego wehikułu przetrwania i narzędzia wewnętrznej transformacji. “Hideland”, nowa płyta Jacka Sienkiewicza wydana równo w rok po eksplorującym tropy klasycznego klubowego techno “Drifting”, jest kolejną ekspedycją w nieznane, badaniem topografii możliwych i niemożliwych. Osiem (dziewięć w wersji CD) utworów, które składają się na album, wykracza poza granice łatwo definiowalnych gatunków, kreując mikrokosmos utopijnych konstrukcji dźwiękowych. Zaskakująco i precyzyjnie skomponowana całość może zafascynować zarówno wiernych fanów autora, jak i nowych słuchaczy, poszukujących muzycznych eksperymentów. W “Desert Plan” i “Kingdom of Lo” usłyszymy zatem nawiązania do ponadczasowych harmonii z Detroit, zaś minimalizm tytułowego utworu czy alchemiczny trip-house “Tripwire” będą raczej prowokowały do zadawania pytań o źródła inspiracji niż podsuwały gotowe odpowiedzi. Melancholijne utwory o mozaikowej strukturze (“Gone”) tworzą wyrazisty kontrast z nasyconymi radiowym szumem galaktyk miniaturami w rodzaju zamieszczonego wyłącznie w rozszerzonej wersji albumu “Summer 2016”. Od otwierającego płytę i enigmatycznie zrytmizowanego “Hide Away” do przeszło 12-minutowego “Last Run”, łączącego obsesyjne perkusjonalia z impresjonistycznymi plamami brzmień, morfujący i żyjący swoim życiem krajobraz “Hideland” to idealne miejsce odosobnienia, schronienia i ukrycia zagubionych dusz i wytrawnych słuchaczy. To kolejna intrygująca płyta w bogatej dyskografii Jacka Sienkiewicza, lecz przede wszystkim laboratorium przemiany artystycznych marzeń i wizji w konkrety.